0

Polacy kochają radio, ale czy radio kocha Polaków?

fot. materiały prasowe Artistars

1 października po raz pierwszy odbył się Dzień Polskiej Muzyki, czyli wydarzenie mające na celu większą ekspozycję w mediach rodzimych produkcji. Do akcji zorganizowanej przez agencję Artistars przyłączyły się największe rozgłośnie radiowe, które między 10 a 11 nadawały wyłącznie polską muzykę. I mimo entuzjastycznego podejścia nadawców, sam fakt zorganizowania takiej akcji, pokazuje, że nie jest dobrze.

Radia w Polsce słucha (prawie) każdy

W 2018 roku średnio każdego dnia 76,4% Polaków w wieku 15 – 75 lat przez 4 godziny 32 minuty słuchało radia. Wynik ten stawia nas w światowej czołówce radiosłuchaczy. Według ostatniego badania IFPI właśnie za pośrednictwem radia muzyki słuchamy średnio przez 9 godzin w tygodniu i pod tym względem wyprzedzają nas tylko Holendrzy (10,5 godz.). Największy zasięg mierzony w AQH (Average Quarter-Hour Rating) przypada między 8 a 13, z charakterystycznymi pikami w pełnych godzinach. Co warto zapamiętać – słuchalność radia w godzinach nocnych (2:00 – 4:00) jest 20-kilkukrotnie razy niższa niż w godzinach porannych.

Dzienny rozkład słuchalności radia w Polsce w 2018 r . / fot.: KRRiT

Z drugiej strony regularne badania eteru pokazują, że polska muzyka stanowi zdecydowaną mniejszość w naszych rozgłośniach. Średnio krajowy repertuar stanowi ok. 34% airplay’a licząc względem liczby odtworzeń, ale już zaledwie 25% licząc względem słuchalności (uwzględniająca statystyczny zasięg AQH). Dla porównania rodzime produkcje stanowią ponad połowę (51%) sprzedaży fizycznej i prawie połowę w streamingu (48%).

Różnica między udziałem względem nadań a zasięgu wynika z częstszej emisji polskiej muzyki w godzinach o mniejszym audytorium (wcześniejszy wykres), o czym pisałem we wpisie Co tak naprawdę gra radio? [analiza], a temat dysproporcji udziałów krajowych produkcji poruszany jest na prawie każdej konferencji branżowej. Bez żadnych efektów.

Wydaje się, że dyrektorzy rozgłośni radiowych są nieugięci i gdyby nie kij w postaci prawa, to polskiej muzyki w ogóle byśmy nie usłyszeli w eterze. Czy aby na pewno? Czy kijek trzeba zamienić na kij baseballowy? A może to wina woźnicy, bo oferuje kiepskiej jakości marchew? Zacznijmy od początku, czyli ustawowego pręcika.

Toubon Law, czyli Polacy zazdroszczą Francuzom

Pomysł regulacji prawnych dotyczących udziału kwotowego lokalnej muzyki w radiu pochodzi z Francji i było częścią większych zmian, jakie zaproponował w ówczesny minister kultury Jacques Toubon (stąd też nazwa – Toubon Law). Toubon, jak na prawicowego polityka przystało, na początku lat 90-tych grzmiał przed „inwazją kultury anglo-saskiej”, a robił to na tyle skutecznie, że 4 sierpnia 1994 weszło w życie prawo dotyczące ochrony języka i kultury francuskiej. Prawo Toubona obligowało krajowe rozgłośnie radiowe do emisji co najmniej 40% muzyki w języku francuskim (obecnie próg zredukowany jest do 35%)

Inspirowany m.in. właśnie francuskim prawem, 7 października 1999 roku Sejm RP uchwalił ustawę o języku polskim, a jej skutkiem była zmiana z 31 marca 2001 r. w ustawie o Radiofonii i Telewizji zakładająca co najmniej 30% miesięcznego czasu nadawania utworów związanych „przez osobę wykonawcy, kompozytora i autora z kulturą Polską”.

Zapis ten okazał się jednak prosty do ominięcia. Polska muzyka co prawda była nadawana w radiu, ale głównie w nocy przy niskiej słuchalności. Problem małej ekspozycji krajowych utworów miała rozwiązać nowelizacja ustawy z 25 marca 2011 roku, która nieco podniosła próg udziału polskiej muzyki – z 30% do 33% – oraz zobowiązała nadawców, aby co najmniej 60% nadań polskojęzycznych utworów (z 2-letnim okresem przejściowym) odbywało się w godzinach 5 – 24. Wprowadzono też zapis zachęcający do emisji muzyki młodych wykonawców – w myśl ustawy, muzyka debiutantów (maksymalnie 18 miesięcy od pierwszej płyty/singla) liczy się podwójnie.

Niestety, ze względu na prawo UE konieczna była zmiana definicji, tego co można nazwać polską muzyką. Do 2011 roku wystarczyło, aby co najmniej jedna osoba pracująca przy utworze była Polakiem, ale to w świetle prawa unijnego oznaczało dyskryminację ze względu na narodowość twórcy. Stąd też nowelizacja ustawy o KRRiT musiała wprowadzić kryterium językowe, które niestety uderzyło rodzimą muzykę instrumentalną i przede wszystkim – doprowadziło do dyskryminacji rodzimych anglojęzycznych produkcji i, zdaniem co niektórych, pogrzebało potencjał eksportowy Polski.

Helene quota, czyli Niemcy zazdroszczą Polakom

Liczba przeciwników regulacji udziału krajowej muzyki w radiu z roku na rok rośnie, co ciekawe nie tylko wśród radiowców, ale i samych artystów. Wydaje się jednak, że zniesienie minimalnych progów w eterze mogłoby doprowadzić do prawdziwej katastrofy.

Jak się okazuje, jeszcze większy problem z rodzimą muzyką w radiu mają Niemcy. Nasi zachodni sąsiedzi, mimo licznych dyskusji i zapowiedzi nigdy nie wprowadzili „helene quota” – tak prześmiewczo nazwano pomysł Franza-Roberta Liskowa, który w 2015 roku zaproponował regulacje prawne, a który przy okazji jest fanem Helene Fischer. A z własnej woli rozgłośnie nie chcą emitować lokalnej muzyki…

W 2018 roku w Top20 niemieckiego airplaya nie było żadnego niemieckojęzycznego utworu – najwyżej, bo na miejscu 23. był utwór „Zusammen” Die Fantastischen Vier (dla porównania w Polsce były 4 z czego „Małomiasteczkowy” był numerem jeden). Szacuje się, że niemieckojęzyczny repertuar stanowi ok. 10% airplay’a liczonego względem słuchalności. Czy do takiego poziomu spadłby udział polskojęzycznych nagrań w przypadku usunięcia regulacji nadawców radiowych?

Szwedom zazdroszczą… wszyscy

Na problem popularności lokalnej twórczości w radiu dużo światła rzuca raport „Monitoring the cross-border circulation of European music repertoire within the European Union” – przeprowadzony co prawda na podstawie monitoringu w 2011 roku (czyli przed zmianami w ustawie o KRRiT), ale nadal bardzo aktualny.

Autorzy badania przeanalizowali udział lokalnego katalogu w radiu i sklepach cyfrowych z podziałem na pochodzenie artystów i język utworów. I bez wątpienia najciekawszym krajem w tym zestawieniu jest… jak zwykle Szwecja. Okazuje się, że o ile utwory napisane w języku szwedzkim stanowiły zaledwie 10,1% airplay’a, to już wszystkie utwory lokalne posiadały blisko 40-procentowy udział rynkowy.

Źródło: „Monitoring the cross-border circulation of European music repertoire within the European Union”

Szwedzi, którzy słyną z gigantycznego eksportu muzyki, nie mają problemów z uzupełnieniem radiowych playlist o lokalny, anglojęzyczny repertuar. Podobnie, choć w nieco mniejszym stopniu jest w Holandii, gdzie utwory w języku niderlandzkim stanowiły 7,7%, chociaż ogólny udział lokalnej muzyki przekraczał 25%.

Błędne koło czy może wentyl bezpieczeństwa?

Stąd płynie pewien niepokojący wniosek. Problemem rozgłośni radiowych – nie tylko polskich ale większości europejskich – jest nie kraj pochodzenia artysty śpiewającego a sam język. Wydaje się, że zjawisko może mieć głębsze podłoże kulturowe niż zwykła niechęć radiowców do narodowej twórczości co potwierdza wielonarodowa skala problemu.

W takiej sytuacji jedynym rozwiązaniem, aby „organicznie” podnieść udział polskiej muzyki w radiu jest… produkcja większej liczby anglojęzycznych piosenek. Tymczasem obecnie stosowane progi ustawowe nie skłaniają twórców do pisania w języku obcym i na polskim rynku mamy ewidentny deficyt dobrej jakości piosenek anglojęzycznym. Zróbcie prosty eksperyment (ja zrobiłem go swojego czasu na Facebooku): wymieńcie co najmniej 3 znanych polskich artystów wydających fajne, radiowe piosenki po angielsku – z wyłączeniem Margaret, Gromee’go i C-Boola. Podejrzewam, że będzie trudno.

Z drugiej strony, czy zniesienie zapisu w ustawie KRRiT o polskiej muzyce radiu i telewizji doprowadzi do większej produkcji anglojęzycznych utworów? Wydaje się, że przy obecnym deficycie takich produkcji, moglibyśmy zbliżyć się do wyniku niemieckiego, a tego raczej nikt nie chce.