Na całym świecie toczy się dyskusja, czy pieniądze ze streamingu dzielone są sprawiedliwie. Jednych do tablicy wywołują sami artyści, innych – w tym polski rząd – Unia Europejska. Efekt końcowy może być taki, że serwisy takie jak Spotify zostaną potraktowane jak radio, ale tylko w pewnym stopniu. A ma bardzo duże konsekwencje.
Duże zainteresowanie branżowych mediów przykuwają prace brytyjskiego parlamentu w ramach komisji „Economics of music streaming„, której celem jest zbadanie czy cyfrowy ekosystem działa prawidłowo a szczególnie – czy wykonawcy nie są poszkodowani w podziale streamingowego tortu. Głos w dyskusji zabierają coraz to nowe osoby a ostatnio do kancelarii Borisa Johnsona wpłynął list otwarty podpisany m.in. przez Paula McCartney’a
Jednak do mediów (przynajmniej polskich, w Niemczech rozmawia się o tym dość sporo) praktycznie w ogóle nie przebiła się informacja, że właśnie teraz takie samo pytanie zadają sobie rządzący we wszystkich krajach Unii Europejskiej, w tym oczywiście i w Polsce. Wszystko za sprawą tajemniczego artykułu 18. bardzo ważnej dyrektywy 2019/790 z 17 kwietnia 2019 roku, której całą treść znajdziecie tutaj. O dyrektywie DSM (Digital Single Market) można napisać książkę (a właściwie to takie już powstały), ale ja skupię się tylko na tym jednym artykule, którzy brzmi następująco:
Jakie konsekwencje może mieć implementacja tego przepisu? Czym jest „equitable remuneration” no i co wspólnego ma streaming z radiem?
Streaming teraz
Aktualna praktyka w ekosystemie przemysłu muzycznego wygląda tak, że wytwórnie fonograficzne wykupują od artystów-wykonawców prawa majątkowe do artystycznych wykonań: w przypadku muzyków sesyjnych za jednorazową opłatę, w przypadku głównych wykonawców – jednorazową opłatę i udział w przychodach. Kiedy posiadają już pełen pakiet praw pokrewnych do nagrania (artystyczne wykupione od muzyków i producenckie, które posiadają „domyślnie”), udostępniają nagrania np. w serwisach streamingowych. Przepływ praw wygląda więc następująco:
Przepływ wynagrodzeń (tantiem) jest prostym odbiciem łańcuchu przepływu praw:
Od kilku lat model ten jest krytykowany przez różne środowiska, a żarliwość dyskusji rośnie wprost proporcjonalnie do kwot jakie generuje streaming. Pandemia koronawirusa tę dyskusję jeszcze bardziej zaogniła, bo w okresie kiedy inne gałęzie branży przeżywały załamanie, przychody z subskrypcji rosły bez zmian. Tematów, które w ostatnim roku podniesiono było naprawdę dużo:
- User-Centric payment system, czyli podział przychodów na utwory na poziomie pojedynczego użytkownika a nie tak jak obecnie – na poziomie terytorium i modelu sprzedaży.
- Podział przychodów pomiędzy autorów i kompozytorów a wykonawców i wytwórnie fonograficzne o czym ostatnio mówił Björn Ulvaeus
- Redukcja stawek w zamian za większą promocję w serwisach streamingowych.
- Zmiana definicji odtworzenia – odtworzenie liczone byłoby po osłuchu dłuższym niż 30 sekund i dla kolejnych 5-minutowych interwałów aż do 15 minut 30 sekund
- Dywersyfikacja stawek dla artystów topowych i dopiero co zyskujących popularność
Część z tych postulatów było naprawdę sensownych, inne nie do końca, ale najwięcej uwagi przyciąga pomysł, aby część tantiem ze streamingu przepływała z ominięciem wytwórni fonograficznych, co byłoby swego rodzaju rewolucją i nie koniecznie musieliby na tym zyskać Artyści.
Streaming (być może) w przyszłości, czyli klauzula „equitable remuneration”
Prawo do odpowiedniego i proporcjonalnego wynagrodzenia funkcjonuje pod nazwą equitable remuneration (ER) i w praktyce oznacza, że niezależnie od tego co twórca (autor, kompozytor, wokalista czy muzyk sesyjny) zrobi ze swoimi prawami majątkowymi do utworu, należy mu się niezbywalne prawo do tantiem za jego eksploatację. Wbrew pozorom nie jest to rozwiązanie nowe. W polskim prawie funkcjonuje niezbywalne prawo do tantiem za utwory audiowizualne, chociaż w przypadku muzyki w teledysku czy nawet w filmie sprawa jest niejasna o czym możemy przeczytać w tekście dr Aleksandry Sewerynik dla „RZ”.
Dyrektywa DSM „sugeruje” jednak, aby klauzulę ER rozszerzyć też na inne pola eksploatacji. Na jakie konkretnie i w jakiej formie decyduje każdy z krajów członkowskich UE. Polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ubiegłym roku przeprowadziło konsultacje społeczne w sprawie implementacji poruszając m.in. ten temat:
Pełnych wyników konsultacji niestety nie poznaliśmy a sam projekt reformy prawa autorskiego w ogóle nie został jeszcze opublikowany i już wiadomo, że zmiany nie zostaną wprowadzone na czas (czyli do 9 czerwca) choćby z powodu polskiej skargi do TSUE.
Załóżmy jednak, że nasi włodarze uznają, że streaming trzeba objąć klauzulą ER a kształt tych zmian zbliżony byłby do tzw. rozwiązania hiszpańskiego.
W porównaniu do bieżącego modelu, po stronie części „fonograficznej” pojawia się nowa odnoga – gałąź pośrednictwa OZZ. Działałaby analogicznie do tego jak jej publishingowe odbicie – właściwa organizacja zbiorowego zarządzania prawami do artystycznych wykonań (w Polsce są Stoart i SAWP) pobierałaby pewien niewielki procent od przychodów serwisu streamingowego (w Hiszpanii jest to 5,6%) a następnie, po potraceniu tzw. kosztów inkasa (czyli kosztów swojego utrzymania), wypłacałaby tantiemy bezpośrednio wszystkim muzykom zaangażowanym w powstawaniu danego utworu.
Streaming prawie jak radio – kto zyska, kto straci
Zdaniem lobbujących za tym rozwiązaniem, umocniłoby to pozycję muzyków w streamingowym eksosystemie – w szczególności muzyków sesyjnych, którzy po otrzymaniu jednorazowych wypłat na ogół nie otrzymują żadnych wynagrodzeń za bieżącą eksploatację muzyki. Zyskać mieliby również główni wykonawcy, którzy niezależnie od konstrukcji swoich umów czy otrzymanych zaliczek od wytwórni muzycznych, regularnie dostawaliby tantiemy od swoich organizacji zbiorowego zarządzania.
Pierwsze co rzuca się w oczy, to przy proponowanym modelu serwisy streamingowe musiałyby wypłacać więcej dla właścicieli praw niż jest to obecnie, a warto nadmienić że wbrew obiegowej opinii nie są one wcale takie rentowne – Spotify cały czas notuje stratę a obniżenie marży o kolejne 5% na pewno by nie polepszyło kondycji finansowej firmy Daniela Eka. Jest wiec prawie oczywiste, że nowe prawo byłoby pretekstem do obniżenia stawek kontraktowych dla wytwórni fonograficznych przy okazji renegocjacji umów. To z kolei mogłoby mieć wpływ na zawieranie umów fonograficznych z nowymi artystami, którzy raczej uzyskiwaliby gorsze stawki kontraktowe, mniejsze zaliczki czy mniejsze budżety reklamowe.
W ogólnym bilansie stratni byliby najprawdopodobniej debiutanci, których nowe zapisy miały w teorii wspierać. Najwięcej zyskać mogliby natomiast artyści „katalogowi”, którzy swoje umowy już dawno wynegocjowali oraz… organizacje zbiorowego zarządzania. Zakładając 5,6% stawkę kontraktową i 15% potrącenia, polskie OZZ tylko w 2020 roku zyskałyby 3,5 – 4,0 mln zł w ramach kosztów inkasa z Internetu, zakładając oczywiście, że byłyby wstanie efektywnie pobierać przychody z całego rynku.
Brakujące dane, czyli kto będzie „publisherem od artystów”
Trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że zmiany prawne to jedno, a implementacja techniczna nowego procesu to zupełnie inny problem, o czym dobrze wiemy patrząc na pracę autorskich OZZ. Organizacje reprezentujące prawa artystów-wykonawców musiałyby zmierzyć się z procesowaniem (przede wszystkim – automatchowaniem) dziesiątek bilionów rekordów rocznie (bilionów europejskich, czyli jedynka z dwunastoma zerami!), co obecnie przerasta nawet największe i najbogatsze związki autorskie, które łączą się w huby licencyjne takie jak ICE.
Problemem jest także szybkie i sprawne pozyskiwanie rejestracji od wykonawców (czyli informacji o tym kto brał udział w tworzeniu danego nagrania i jakie ma w nim udziały), którzy zgłaszają swoje piosenki z dużym opóźnieniem albo wcale, nie mówiąc o dodawaniu kluczowego identyfikatora – kodu ISRC nagrania, który w znaczący sposób poprawiłby jakość i szybkość matchowania.
Jeszcze większy problem stanowić będzie pozyskiwanie takich rejestracji do utworów zagranicznych. Co prawda istnieją dwie globalne bazy danych „wykonawczych” w ramach organizacji SCAPR: IPD (International Performers Database – odpowiednik bazy CISAC-owej bazy IPI) oraz VRDB (Virtual Recoding Database – odpowiednik Musical Works Information platformy CIS-NET), ale, jak podaje strona https://www.payperformers.eu/, baza VRDB zawiera 10 mln rejestracji nagrań a IPD zawiera 1 mln wykonawców – przypominam, że na Spotify mamy ponad 70 mln piosenek i ponad 8 mln artystów. Oznacza to, że miliony utworów może zostać nierozliczonych a tantiemy za nie – przepadną lub zostaną rozdystrybuowane pomiędzy innych artystów w ramach repartycji „black boxu”.
Analogiczny problem funkcjonuje w ekosystemie praw autorskich, gdzie wymiana informacji między stowarzyszeniami, choć z roku na rok poprawia się dzięki coraz to kolejnym inicjatywom, to jednak nie jest idealna. Tutaj nieodzownym ogniwem jest komercyjna reprezentacja twórców w postaci wydawców muzycznych czyli publisherów, którzy w imieniu swoich autorów rozsyłają rejestracje utworów w specjalnych formatach danych do stowarzyszeń na całym świecie.
W przypadku praw do artystycznych wykonań odpowiednikiem publisherów są firmy, które często określane są jako neighbouring rights agencies. Tych nie ma zbyt wiele, największe to:
- Kobalt Neighbouring Rights, które zostało w lutym tego roku kupiona Sony Music (ramię fonograficzne firmy),
- Global Master Rights należące do niezależnego wydawcy Peermusic,
- BMG Neighbouring Rights Services należące do wydawcy BMG,
- Downtown Neighbouring Rights
W Polsce lokalnych reprezentantów zagranicznych katalogów praw pokrewnych do artystycznych wykonań chyba nie ma (przynajmniej nic o tym nie słyszałem), więc jest pewien pomysł na biznes (niezależnie od implementacji dyrektywy DSM, bo już teraz tantiemy za zagranicznych twórców tam są), choć wszystko uzależnione jest od nastawienia lokalnych OZZ Stoart i SAWP.
Kolejne miesiące zapowiadają się bardzo ciekawie. Warto zauważyć, że zmiany w prawie autorskim, w tym – potencjalne włączenie streamingu do kategorii „ER” – odbywają się już niezależnie w każdym kraju i może (a raczej na pewno) się okazać, że w każdym z krajów rozliczenia za streaming będą wyglądały trochę inaczej. A przecież „transparentność”, to jeden z pierwszych postulatów, jakie pojawiały się przy okazji streamingowej reformy.