Można by zapytać – dlaczego tak późno, skoro Japonia to drugi rynek muzyczny na świecie? Odpowiedź: bo to skomplikowane.
Spotify z dumą ogłosiło, że od dziś mieszkańcy Japonii mogą do woli korzystać z usług szwedzkiego serwisu strumieniowego. Może się wydawać, że będzie to rewolucyjny krok dla Spotify, bo w końcu Japonia jest drugim krajem na świecie pod względem dochodów fonografii. Dobrze, ale dlaczego w takim razie dopiero teraz usługa Daniela Eka wchodzi tam na rynek? Wszystko przez specyfikę Japonii.
Faktem jest, że w w 2015 roku dochody fonograficzne w Japonii wyniosły, wg wyliczeń RIAJ, 397,7 mld jenów, czyli ok. 3,9 mld USD; dla porównania dochody w USA wyniosły 7,0 mld (wartości detaliczne). Problem w tym, że aż 88,2% wartości japońskiej muzyki stanowi sprzedaż fizyczna! W ubiegłym roku w Japonii sprzedano aż 268 mln fizycznych fonogramów o wartości ok. 3,46 mld USD; w USA było to odpowiednio 144 mln fonogramów o wartości 2,02 mld USD.
(Nie wiem czy wiecie, ale japońskie zestawienia sprzedaży bazują wyłącznie na sprzedaży fizycznej; pobrania online czy streaming nie są uwzględniane)
Pod względem sprzedaży fizycznej Japonia jest niekwestionowanym numerem jeden na świecie, zapewne kosztem streamingu. Ten co prawda rośnie szybko, w 2015 subskrypcje wzrosły o 184%, jednak jego wartość to zaledwie… nieco ponad 40 mln dolarów, kiedy to USA jest to ponad miliard. Warto jednak zauważyć, ze w Polsce wartość subskrypcji wyniosła w ubiegłym roku 0,55 mln USD, a mimo to Spotify jest dostępne.
Cały problem polega na tym, że rynek muzyczny w Japonii (także i w Korei Południowej) jest bardzo specyficzny. Specyficzny pod względem udziałów poszczególnych właścicieli praw autorskich. W Japonii wytwórnie niezależne mają aż 64-procentowy udział w dochodach pod względem praw do nagrań, a w Korei Południowej aż 88%.
Co więcej, udział wytwórni niezależny jest równie oszałamiający, jeśli spojrzymy na formę dystrybucji. I to jest meritum sprawy. W USA udział wytwórni niezależnych pod względem praw do masterów wynosi ok. 35% (dane Nielsen Music), jednak pod względem dystrybucji – czyli tego kto fizycznie umieszcza nagrania w serwisach – udział wytwórni niezależnych stanowi zaledwie 12,6%. Oznacza to, że wystarczy pójść do trzech wytwórni – Sony, Universal i Warner, żeby w katalogu serwisu znalazło się blisko 90% muzyki (pod względem popularności; Nielsen udziały liczy na podstawie sprzedaży + TEA). Dodatkowo, sporą część tych 12,6% stanowią wytwórnie zrzeszone w sieci Merlin, więc dodatkowa umowa bez problemu powinna pokryć pod względem konsumpcji prawie cały rynek.
Tymczasem w Japonii, większość wytwórni niezależnych nie korzysta z usług dystrybucyjnych wielkiej trójki. Co to oznacza? Że Spotify chcąc zbudować katalog z muzyką, która przyciągnie Japończyków, musi podpisać zdecydowanie więcej umów, a to oznacza koszty administracyjne. Być może to nie jedyny problem i w problemy mogły sprawiać także kwestie prawne. Niemniej jednak problem umów licencyjnych z lokalnymi wytwórniami był bez wątpienia dużym wyzwaniem.