Małgosia Jamroży, znana szerzej (i to nie tylko w Polsce!) pod pseudonimem Margaret, w swojej króciutkiej karierze wydała zaledwie jeden solowy album – Add the Blonde. Jak się okazało, już to wystarczyło, aby pokazać, że ta drobniutka dziewczyna urodzona Stargardzie (teraz już nie Szczecińskim) ma wszystko, by jako pierwsza polska wokalistka pop zrobiła prawdziwą karierę na rynku zachodnim. Uroda – no ba, dobry angielski – mamy, świetny management – bez żadnych wątpliwości. I najważniejsze – REPERTUAR! Margaret od samego początku zabiegała o współpracę ze szwedzkimi producentami. Nic dziwnego – to właśnie Szwecja jest liderem, jeśli chodzi o eksport muzyki per capita i ojczyzną najbardziej uznanych producentów w branży muzycznej z Maxem Martinem na czele.
Po przebojach takich jak Tell Me How Are Ya, Wasted, Heartbeat i oczywiście Thank You Very Much Gosia zdecydowała, że swoje nowe nagranie chciałaby pokazać nie tylko polskim słuchaczom i rzutem na taśmę zgłosiła się do krajowych preselekcji do Konkursu Piosenki Eurowizji, stając się nie tylko faworytką na polskiej scenie, ale i… w całej Europie. Czy Cool Me Down jest naprawdę takie dobre?
Nad kompozycją i produkcją Cool Me Down pracowało łącznie 6 osób – wśród nich znajdziemy Viktora Svenssona i Alexa Papaconstantinou (pracował dla Jennifer Lopez czy Nicki Minaj, współpracuje z marokańskim producentem RedOne’m odpowiedzialnym za największe hity Lady Gagi), Arasha (w 2009 roku zajął 3. miejsce na Eurowizji, poza tym jest częstym gościem programu Jaka to melodia?), czy Linneae Deb (współautorka utworu Heroes, które w wykonaniu Månsa Zelmerlöwa zajęło pierwsze miejsce na Eurowizji).
Silny zespół postawił na trzy filary: prostotę, nowoczesne brzmienie i sprawdzony model utworu. Blisko 3-minutowa kompozycja w tempie 91 BPM (umiarkowane) napisana jest w standardowym metrum 4/4 i tonacji Dm (d-moll). W celu zbudowania kontrastu harmonicznego między kolejnymi częściami, wprowadzono odmienne rozwinięcia akordów w zwrotkach i refrenach: odpowiednio Dm-Bb-C i Dm-Bb-F-C/E. Ta druga sekwencja, tj. i-VI-III-VII/II, nazywana jest progresją pop-punk i jest bazą wielu wielkich przebojów (lista utworów).
Produkcja oparta jest na miksie reggae i elektropopu. Zwrotki oparte są na prostej linii gitarowej (tylko toniczne składniki akordów) z synkopą, sekwencji perkusyjnej, prostym bassie i elektronicznym ksylofonie. Build-up (lub mówiąc bardziej klasycznie – crescendo) zbudowano na ostatnimi czasy modnych trąbkach (Uptown Funk!, Problem), klasycznym, syntezatorowym super-saw z efektem pompki (sidechain) oraz ciekawie zrealizowanym efektem re-wind. W warstwie kompozycyjnej na tę część nałożono refren – osobiście nie jestem fanem takiego rozwiązania, ale wielki sukces Dark Horse Katy Perry pokazał, że dla przeciętnego słuchacza brak wyraźnie zarysowanego refrenu w obu warstwach nie jest warunkiem koniecznym.
Między refrenem a zwrotką producenci umieścili króciutki drop – teoretycznie powinien być to drop, w praktyce, ze względu na wymogi konkursu (nagrania do 3-minut), przypomina to bardziej 2-taktowy post-refren.
Produkcja linii wokalnej jest wyjątkowo prosta. Nie jest to jednak wada, a ogromna zaleta, jeśli piosenka naprawdę będzie reprezentować Polskę na Eurowizji. Regulamin konkursu zabrania stosowania nagranych wcześniej wokali, więc utwór, który opierałby się na multiplikacji linii wokalnej i komputerowej harmonizacji, nie wypadłby dobrze w 100% wykonaniu live. Zabiegi te znajdziemy oczywiście w Cool Me Down, ale po pierwsze bez nich nagranie brzmiałoby również przyzwoicie, a po drugie bez problemu podobny efekt można uzyskać zapraszając dobrych wokalistów wspomagających.
Jeśli już poruszamy ten temat – wykonania na żywo. Przeciwnicy Margaret twierdzą, że Gosia do wybitnych wokalistek nie należy i zostanie wokalnie zmiażdżona przez pozostałych uczestników z Edytą Górniak na czele. Rzeczywiście – Jamroży drugą Adele nie jest, jednak stwierdzenie, że nie umie śpiewać jest totalną ignorancją. Cool Me Down nie wymaga posiadania nadzwyczajnej skali głosowej – w wersji studyjnej wokal oscyluje od G4 do C6, co daje mniej niż 1,5 oktawy. Jedynym momentem, na którym Margaret może (ale nie musi) naprawdę się wyłożyć, to kilka interwałów przy okazji melizmatów w refrenie – jeśli nawet, da się to łatwo zamaskować głębokim pogłosem i wokalami wspomagającymi.
Nie ma co gdybać – póki nie znamy wszystkich nagrań (co prawda brakuje tylko jednej wersji studyjnej), nie przewidujmy, gdzie Polska wyląduje w maju – o tym niebawem. Tak czy inaczej – mamy świetną propozycję dla Europy, z którą możemy bardzo daleko dotrzeć.