Sobotni wieczór dla polskich fanów Eurowizji przypominał scenariusz napisany przez samego Hitchcocka – przez dobre pół godziny Michał Szpak szorował po dnie konkursowej tabeli, po to aby w kilkanaście minut, głosami widzów z 41 krajów, wskoczyć ostateczni na 8. pozycję. Jak to się stało, że ponad 200 osób wytypowanych jako profesjonalne jury oceniło tragicznie nasz kraj, a widzowie Konkursu uznali „Color of Your Life” za trzecią najlepszą propozycję?
W tym roku przewidywania większości poszły w łeb. Faworyt bukmacherów, Rosja, zajął 3. miejsce, wygrała Ukraina przez niektórych typowana na zwycięzcę, a Australia – mimo ogromnej przewagi w głosowaniu jury, zajęła miejsce drugie. Najwięcej emocji wzbudził jednak wynik Polski. W głosowaniu jury znaleźliśmy się na przedostatnim miejscu z 7 punktami, w głosowaniu audiotele – na 3. z 222 punktami na 492 możliwych.
Złe jury(?)
Nie będę tutaj przedstawiał wszystkich argumentów i kontrargumentów aktualnego modelu głosowania ani komentował teorii jakie pojawiają się w komentarzach pod artykułami dotyczącymi naszego wyniku jakoby jury nie sugerowało się kwestiami muzycznymi a sytuacją polityczną w Polsce (pamiętając, że niskie noty przyznali nam prawie wszystkie komisje, niezależnie od ustroju i stanu demokracji).
Fakt, praca jury nie jest idealna i formuła głosowania powinna być ciągle udoskonalana przez EBU. Jednym z argumentów przeciwko głosowaniu profesjonalnych komisji, jest brak transparentności doboru ich składu. Wygląda to tak, że krajowi nadawcy wybierają członków jury wedle własnego uznania. Jednak, jak można sprawdzić w arkuszu wyników na stronie Eurovision.tv, wszyscy związani są bardziej lub mniej z muzyką – w większości są to wokaliści, kompozytorzy, producenci muzyczni czy radiowcy.
Pojawiły się co prawda informacje jakoby członkowie niektórych delegacji (Rosja) mieliby głosować ze względu na swoje pochodzenie a nie kwestie stricte muzyczne, ale trudno uwierzyć, że ponad 200 osobowa grupa osób kompletnie ze sobą nie powiązanych miałaby być w jakieś zmowie politycznej czy ulec naciskom z zewnątrz. Tak więc argumenty, że na niską pozycję Polski wpłynęły kwestie polityczne takie jak spór o Trybunał Konstytucyjny, pamiętając że tak samo złe oceny otrzymaliśmy od krajów zachodnich jak i tych, w których demokracja nieco nawala, wydają się być śmieszne, a sugerowanie, że EBU wyniki sfabrykowało (nie mylić z pomyłką jednej z głosujących), biorąc pod uwagę to, że są one ogólnodostępne – żenujące.
„Color of Your Life” po prostu się nie podobało…
Może w takim razie rzeczywiście jury uznało, kierując się kwestiami muzycznymi, że Color of Your Life jest po prostu słabe? Jeśli mam być szczery, to jestem przychylny tej opinii, o czym pisałem kilkukrotnie na blogu. Podobne opinie spotkałem na ATRL, gdzie ponad 100 osób blisko związanych z muzyką na bieżąco komentowały występy eurowizyjne. O żadnej zmowie politycznej nie było mowy. Niestety, siermiężna i archaiczna ballada nikomu nie przypadła do gustu, a wykonanie Michała, mimo ogromnej siły, nie budziło podziwu a komentatorzy zwracali uwagę bardziej na ociężałość głosu Szpaka. Stąd płynie tylko jeden wniosek: osoby, które zajmują się muzyką – czy to zawodowo czy po prostu bardzo dużo jej słuchają – odebrało polską propozycję jako nudną i niewartą uwagi. W takim razie dlaczego telewidzowie stwierdzili coś zupełnie innego?
(Pomijam tutaj efekt głosowania Polonii. Fakt, głosy Polaków z zagranicy na pewno nam bardzo pomogły, ale nie ma opcji, żeby tylko dzięki nim trafić na #3 miejsce rankingu widzów)
Cała historia przypomina bardzo nasze Krajowe Eliminacje, gdzie dwójka głównych faworytów – Margaret i Edyta Górniak – przegrały z kretesem z Michałem Szpakiem. Wtedy pisałem, że na wyniku zaważył głos starszego pokolenia, które w przedeliminacyjnych ankietach był niedoszacowany (a właściwie nieobecny), mimo że to właśnie te osoby z chęcią głosowały w trakcie koncertu w hallu TVP. Z nowej perspektywy muszę powiedzieć, że było to zbyt wąskie stwierdzenie. Zarówno w marcu, jak i w majowej serii koncertów, przeważający głos miały osoby, które na co dzień nie obcują z muzyką. Owszem, słyszą ją w radiu, czasami przewinie im się jakiś koncert w telewizji, ale odbiór tej muzyki odbywa się w sposób pasywny. Nie mają pojęcia co to jest Spotify, raczej nie kupują piosenek na iTunes a o listach przebojów w ogóle nie myślą.
(W tym miejscu zaznaczam, że jest to bardzo duże uogólnienie, więc jeśli podoba Ci się nagranie Szpaka, a piosenkę Australii uważasz za coś niewartego uwagi, wcale nie oznacza, że nie znasz się na muzyce!)
My wiemy lepiej
Można powiedzieć, że na Szpaka głosowały osoby, których gusta muzyczne nie były kształtowane przez wielkie koncerny muzyczne czy tastemakerów, ale także przez autorytety muzyczne czy uznanych recenzentów pracujących dla największych magazynów. Ich gusta były proste, może nawet prymitywne, ale neutralne i niezmanierowane przez środowisko muzyczne. Dla takich ludzi rzeczywiście prosta ballada wykrzyczana przez charyzmatycznego wokalistę o jasnych oczach i czerwonym, błyszczącym kubraczku może wydawać się utworem z najwyższej półki. Jeśli jednak to prawda, to mamy poważny problem.
Problem, bo jak widać garstka ludzi, która w gruncie rzeczy decyduje o tym czego będziemy słuchać, rozmija się kompletnie z oczekiwaniami większości. Tak, twierdzę, że o tym co jest teraz popularne decyduje branża, a nie odbiorcy. Oczywiście nie bezpośrednio, ale to kompozytorzy, producenci i wykonawcy dobierają materiał, który trafi na płytę, to wytwórnie wybierają nagrania, które trafią do planów promocyjnych i to dziennikarze radiowi wybierają, co będą puszczać na antenie największych rozgłośni. Jednym słowem – ci sami, którzy uznali Color of Your Life za nagranie kompletnie niegodne uwagi. Tymczasem bierni słuchacze, którzy na co dzień słuchają z góry zaprogramowanych playlist powiedzieli „Mylicie się, to się nam podoba”.
A dlaczego to taki wielki problem? Przecież w gruncie rzeczy branży muzycznej nie powinni interesować słuchacze pasywni – skoro nie kupują muzyki, nie słuchają ich w serwisach strumieniowych (poza YouTubem, który i tak jest dla IFPI ogromnym problemem finansowym), a swoją obecność przejawiają wyłącznie w takich wydarzeniach, gdzie dochód zgarnia EBU związane z nim telewizje. Ale kto powiedział, że słuchacz bierny słuchaczem biernym będzie zawsze?
Nikt. Może gdyby dać szansę i postawić na większą różnorodność w mainstreamie, eksperymentować i szukać nowych brzmień, to przeciętni ludzie, którzy raz do roku głosują w Eurowizji, a potem przez kolejne 12 miesięcy żyją w muzycznym uśpieniu, zaczęliby słuchać muzyki w sposób aktywny? Gdyby tak się stało, nie trzeba byłoby żadnych rewolucji, bo rynek wystartowałby do góry jak rakieta. Czy tak się może stać?
Znowu odpowiedź przecząca. W tym momencie model rozwoju muzyki jest bardzo ułomny. Uważamy, że to co jest najpopularniejsze, najbardziej się podoba. Nie, to nie truizm, to nonsens. Około połowa społeczeństwa w sposób interaktywny wybiera muzykę – tylko opinię tych osób badamy. Ile osób sięga dalej niż zestawienia Today’s Pop Hits? Niewiele. Stąd mamy zalew muzyki w podobnej stylistyce, która, jak wspomniałem wyżej, wcale nie musi podobać się wszystkim.
Tak koło się zamyka. Oczywiście nie zachęcam, aby nagle wytwórnie zaczęły produkować płyty tylko w stylu Color of Your Life – to byłby koszmar. Fajnie byłoby jednak spróbować czegoś nowego. To samo dotyczy też stacji radiowych. Może zamiast puszczać na okrągło Alvaro Solera, spróbować wyemitować nowy singiel Brodki? A może alternatywny singiel Sarsy? Albo czy ktoś słyszał w radiu jakąkolwiek piosenkę Taco Hemingway’a? Wątpię. Może by się to kompletnie nie podobało – wtedy ok, nie ma sensu puszczać takich nagrać. Ale żeby to ocenić, trzeba najpierw zachęcić do wypowiedzi słuchaczy. Wszystkich, nie tylko tych, którzy są on-line całe życie. I takim miejscem jest właśnie Konkurs Piosenki Eurowizji.